Wezwani zostaliśmy do Prezydium Ministrów na Radę Gabinetową. Punktualnie o oznaczonej godzinie pan Marszałek zasiadł w fotelu premiera […].
Komendant wyglądał źle i zmęczony, jak zwykle w okresach wytężonej pracy. Dla nas, ministrów, jest ciągle surowy — celowo samotny.
Widocznie przyjdą ważne decyzje, które narzuci nam pan Marszałek.
Gdyśmy siedli przy stole obrad, pan Marszałek zaczął mówić głosem głębokim i podnieconym: „Zebrałem panów, by dać wam wniosek do uchwalenia. Wniosek ten brzmi: o rozwiązanie Sejmu… […] Ta głupia konstytucja… Proszę panów, ja przystępuję do motywacji. Ja dawno mierzyłem swoje możliwości i niemożliwości pracy. Pierwszą rzeczą, która mnie skłania do rozwiązania Sejmu, jest system niemożliwości babrania się w takich brudach. Nigdy tego nie mogłem znieść — urodziłem się we dworze i nazywali mnie paniczem, i ja nie mogę babrać się w brudach, i wtedy wolę zabić człowieka. Tymczasem w Sejmie ja ciągle musiałbym babrać się w brudach”.
Warszawa, 29 sierpnia
Felicjan Sławoj-Składkowski, Strzępy meldunków, Warszawa 1988